To, czego nigdy nie cierpiałam po weselach, to naturalnie nie tylko kac gigant, ale także oglądanie siebie samej w filmie z imprezy-koszmar. Kiedy przypominam sobie bezlik ślubów i wesel, na które mnie zaproszono, zawsze automatycznie przypominają się te imprezy, które były filmowane. Zaczęłam nawet pytać Młodych przy zaprosinach, czy planują wideofilmowanie. Nie ukrywam, że ta opcja niejednokrotnie zniechęcała mnie do przyjęcia zaproszenia, bez względu na poziom sympatii do zapraszających.
No cóż, nie od dziś wiadomo, że najlepsze zabawy toczą się bez udziału kamerzysty. Przed kamerą człowiek robi się jakiś taki mało spontaniczny, nie uśmiecha się zbyt szeroko, bo nóż widać będzie jego żółte zęby. Nie bawi się na sto procent, gdyż kamera wychwyci każdą niedoskonałość: fizyczną, ale i taneczną. To może być poważny hamulec w nieskrępowanym uczestnictwie w zabawach. I to nie tylko weselnych, ale wszelkich rejestrowanych. Znam ludzi, którzy niejednokrotnie przed kamerą zachowują się gorzej, niż bez niej. Mowa o tzw. królach parkietu, wydaje im się, że błyszczą w świetle reflektorów, że dosłownie porywają tłum. Zaś już na samym filmie nie wygląda to tak profesjonalnie.
Co bardziej złośliwi mogliby dokuczać tekstem, że owe tańce „królów parkietu” stanowiłyby idealne filmy reklamowe (a może i edukacyjne) chorób układu ruchu lub schorzeń neurologicznych… Nieważne, kamera na imprezie to… brak imprezy, no chyba, że dodamy do tego napoje wyskokowe, wtedy kamerzysta nam nie straszny, przynajmniej do czasu. Procenty załatwiają sprawę, niestety nie na długo i pozornie. Jeśli dopiero z filmu dowiadujemy się jak przebiegała zabawa, warto się nad tym głębiej zastanowić. Jeśli nie pamiętamy poszczególnych punktów, obejrzany film z imprezy z pewnością odświeży nam pamięć – i to na długo.
Jeżeli interesują nas tego typu usługi warto poszukać ich w sieci, wpisując przykładowo „wideofilmowanie Kraków” czy „kamerzysta Wrocław”.